Recenzja gry PS4

Jump Force (2019)
Toyokazu Sakamoto

Szrot no jutsu

Ponad pięćdziesiąt lat obecności na rynku Weekly Shonen Jumpa zaowocowało publikacją dziesiątek, jeśli nie setek mangowych tytułów. Większość z nich pozostaje zupełnie obca dla przeciętnego
"Jump Force" - recenzja
Ponad pięćdziesiąt lat obecności na rynku Weekly Shonen Jumpa zaowocowało publikacją dziesiątek, jeśli nie setek mangowych tytułów. Większość z nich pozostaje zupełnie obca dla przeciętnego zjadacza chleba, i nie ma reguły, która z nich ma szansę zawładnąć umysłami mas. Jedno jest pewne – Japończycy kochają Jumpa i nie zawahają się okazać tej miłości. Rocznicy powstania towarzyszyły liczne wystawy, sprzedaż okolicznościowych koszulek, a nawet specjalnej wersji Famicoma Mini. Prawdziwym ukoronowaniem tego całego korowodu zdaje się być wydanie "Jump Force" – bijatyki, która skupia samą śmietankę rysunkowego świata. To jedyna i niepowtarzalna okazja, by Naruto dostał wciry od Kenshina, a Trunks uznał wyższość Jotaro Kujo.




Przygodę z grą rozpoczynamy od stworzenia własnej postaci. W tym zakresie dostajemy ogrom możliwości, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by już od początku prowadzić wojownika wyglądającego jak Son Goku lub Rukia. Bohaterowi przypisujemy odpowiednie specjale, które odpowiadają preferowanemu przez nas stylowi walki i zanurzamy się w wir przygody. Oto w wyniku knowań niecnego Kane’a światy Jumpa zderzają się ze sobą, co umożliwia jego bohaterom swobodne podróżowanie między uniwersami i mataczenie tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał. Luffy, Sasuke, Vegeta i reszta wesołej ferajny jednoczą się, by sprostać najazdom obcych, ratować swoich przyjaciół i unicestwić zło zagrażające światu.



Wszystkie aktywności będziemy inicjować z ogromnego HUB-a, który chrupie i gubi klatki tak mocno jak spadają ceny "Fallouta 76". W centrum dowodzenia zmierzymy się online (jeśli uda nam się znaleźć oponenta) i offline z żywymi przeciwnikami, wykupimy dodatkowe stroje dla postaci, wyposażymy je w ulepszenia, a koniec końców udamy się na misje główne oraz poboczne. I o ile te dodatkowe zadania często są dokładnie opisane pod kątem tego, z kim się zmierzymy, co za nie dostaniemy i w jakich warunkach zgarniemy ocenę "S", o tyle wątki główne opatrzone są tylko enigmatycznym tytułem, co sprawia, że dopiero po scence wprowadzającej dowiemy się, komu przyjdzie nam stawić czoła. Dodajmy do tego fakt, że gra wciąż pozostaje niespatchowana, nie da się pomijać przerywników i nie zawsze mamy możliwość grania tą postacią, w której skórze czujemy się swobodnie i mamy gotowy przepis na katastrofę. 



Poza regularnymi lekkimi i ciężkimi ciosami każdy z bohaterów został wyposażony w cztery unikalne techniki, którymi będzie posługiwał się w trakcie walki. Starcia wykorzystujące potencjał postaci prezentują się niesamowicie, a pełne animacje specjali zaskakują rozmachem. Czyż jest coś wspanialszego od zrzucenia Genki-Damy, zatrzymania czasu w stylu JoJo lub przywołania monstrualnego Shukaku? W pełnych dynamiki pojedynkach będziemy unikać ciosów, przełączać się między sojusznikami i szukać optymalnej strategii na rozprawienie się z mniej lub bardziej agresywnymi przeciwnikami. Szkoda tylko, że więcej czasu spędzimy na gapieniu się ślepo w ekrany ładowania niż na faktycznej grze. Mam nadzieję, że twórcy szybko pokuszą się o optymalizację gry, bo w obecnej formie obcowanie z nią jest drogą przez mękę nawet dla takiej fanki mangoanimu jak ja.



W tej całej feerii barw zapomnieć można o tym, jak fatalnie wyglądają projekty postaci. Dopiero przerywniki filmowe pozwalają przyjrzeć się, jak bardzo pokpiono wygląd bohaterów. Większość z nich przywodzi na myśl garbate pokurcze, podczas gdy reszta ma długie łabędzie szyje do zaglądania sąsiadowi przez płot. Nie wspomnę już o ziemistym kolorze cery, znikomej mimice i pokracznych ruchach.

Do tego relacje między bohaterami są sztuczne, a dialogi sprawiają wrażenie pisanych na kolanie i w zupełnym oderwaniu od prowadzonych postaci. Gdyby pozbawić je głosu, trudno byłoby ocenić, która z nich wypowiada daną kwestię. Mało tu polotu i elementów charakterystycznych dla danych marek. Miłym akcentem jest natomiast usłyszenie seiyuu znanych z anime. 



Graczowi oddano czterdzieści postaci znanych z kart Jumpa. Zdaję sobie sprawę, że twarzami gry są najbardziej oklepani i rozpoznawalni bohaterowie, jednak milej zaskoczona byłabym ścięciem slotów Dragon Balla, Naruto i One Piece. Wszystkie te tytuły dorobiły się już tylu bijatyk, że udostępnienie miejsca innym jumpowym wyjadaczom niespecjalnie by im zaszkodziło.

Gdy piszę te słowa, próżno szukać obiecanego przez Bandai Namco patcha, który ma sprawić, że gra zacznie działać płynniej, czasy ładowania ulegną skróceniu, a scenki będzie można pomijać. To, co w zamyśle miało być bajecznym i wymuskanym crossoverem spełniającym marzenia fanów, okazało się zbiorem bazgrołów, w którym od czasu do czasu możemy dopatrzeć się ładnie narysowanego szlaczka. Owszem, walki są emocjonujące, ale cała towarzysząca im otoczka doprowadza do nerwowego spoglądania na zegarek. Fani headline’ów zapewne i tak się skuszą, jednak muszą liczyć się ze sporym rozczarowaniem.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones